20 marca 2012

Landeck

"Mineralne wody termalne bijące w Lądku Zdroju wykorzystywane są w leczeniu od XIII wieku. Ich dobroczynne działanie poprawia wygląd skóry, obniża poziom złego cholesterolu, uśmierza bóle stawowe i mięśniowe oraz przyśpiesza proces zrastania się kości. Zdrój Wojciech to obiekt wybudowany w 1680 roku bezpośrednio nad gorącym i bijącym do dziś, źródłem wody mineralnej." Tyle w oficjalnym folderze reklamowym. Z okazji okrągłej rocznicy urodzin, wraz z żoną dostaliśmy  w prezencie od naszych przyjaciół weekendowy pobyt w perle kurortu - Zdrój Wojciech. Wyjechaliśmy w sobotę z samego rana, w sumie droga prosta, ale od czego jest nawigacja. Do Strzelina dojechaliśmy normalnie, a później nasz elektroniczny przewodnik zaczął wariować. Pomyślałem sobie - jakiś skrót, ale jak słuchając Hołowczyca wjechałem w polną drogę, lekko się zdenerwowałem.
W myśl zasady koniec języka za przewodnika, szybko wróciłem na prawidłową trasę i dalej poszło jak z płatka. 
W sanatorium zameldowaliśmy się około 11, zostaliśmy zakwaterowani w pokoju dwuosobowym o wysokim standarcie. Pobyt zawierał również wyżywienie, basen termalny oraz cztery zabiegi. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się na pierwsze zabiegi, na początek hydromasaż - dość przyjemnie spędzone 20 minut. Woda mineralna o temperaturze około 35 stopni, z różną częstotliwością masuje nasze ciało, najlepszy efekt podczas czerwonego światła. Następny zabieg to masaż leczniczy aquavibron - przez 10 minut po plecach bzyka nam woda pod normalnym ciśnienie ale na sucho. Z tego zabiegu zapamiętałem niemiły chłód okablowania, które co chwila smyrało mnie po plecach. Ostatnia w tym dniu była tlenoterapia, inhalacja odbywała się przy pomocy cienkich, plastykowych rurek z końcówkami usadowionymi w nosie. 5 minut wdychaliśmy tlen przesiąknięty plastikiem, niemiła terapia, nawet pielęgniarka stwierdziła, że na dworze lepiej się oddycha. Z trzech zabiegów zdecydowanie polecam hydromasaż, niezapomniane wrażenia i rzeczywiście człowiek czuje się bardziej żwawy. Pozostałe zabiegi można sobie podarować. 
Po posiłku, odpoczynku i półgodzinnym basenie postanowiliśmy zwiedzić okoliczne lokale, sobota więc czas na relaks. W pierwszej kolejności udaliśmy się do sławnego Piekiełka, po opłaceniu biletu wstępu i szatni przydzielono nam stolik numer 13. Na parkiecie średnia wieku 50 lat, a więc sami swoi , człowiek orkiestra puszczał kawałki w stylu disco polo. Po kilku kawałkach, tuż przed 22, lokal opustoszał, jak się okazało kuracjusze z NFZ (przewaga tańczących była ze skierowaniami do sanatorium) o dziesiątej musieli zameldować się w pokojach. My jako komercyjni byliśmy w komfortowej sytuacji z kluczami do bocznego wejścia w hotelu. Czas na zmianę lokalu, nad Piekiełkiem była Zdrojowa, ale tam taka sama sytuacja, więc weszliśmy i wyszliśmy. Następny był Pub Kinowy z muzyką wściekle techno, nawet nie wchodziliśmy do środka. Identycznie sytuacja przedstawiała się w Kaprysie, muzyka z lat 80 i 90, ale akurat grali coś co nam nie odpowiadało i dodatkowo wrzaski małolatów zmusiły nas do opuszczenia lokalu. Na końcu wylądowaliśmy w klubie wojskowym, ludzi nie za dużo, ale muzyka w sam raz. Do północy bawiliśmy się przy przebojach z dawnych lat. Wojskową lokalizację polecam zdecydowanie, pozostałe można sobie podarować. 
Drugi dzień zaczęliśmy od ostatniego zabiegu - kąpieli perełkowej. W kamiennej wannie do wody mineralnej o temperaturze 37-39 stopni wprowadza się powietrze pod ciśnieniem 3-4 atmosfer. Uczucie podobne do zabiegu hydromasażu, więc jak najbardziej polecam. Około 12 nasz pobyt w Lądku Zdroju dobiegł końca, wyjeżdżaliśmy zrelaksowani i z postanowieniem, że niedługo tu wrócimy - bo warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz