29 stycznia 2013

Deejay

Okładka płyty z przebojami disco z 1986 roku

Ostatnio trafiłem w sieci na blog Jana Pawula, jak sam o sobie pisze pioniera i historyka polskich dyskotek. Z zaciekawieniem przeczytałem jego wspomnienia z przełomu lat 60' i 70'. Mieszkał w Dzierżoniowie, a swoją przygodę deejaya zaczął od prezentowania płyty Led Zeppelin w Domu Kultury w pobliskiej Bielawie. W tamtym okresie nikt dokładnie nie wiedział jak to ma wyglądać, na zachodzie nową modę nazwano Discoteque, która szybko się rozwijała. W komunistycznej Polsce państwo, jak wszystko, chciało mieć pod kontrolą. Młodemu Pawulowi nie odpowiadały narzucanie przez Krajową Radę Prezenterów Dyskotek reguły, które ostro krytykował. Yahu Pawul bardziej był znany za granicą niż w rodzimej Polsce, pisała o nim zagraniczna prasa muzyczna, a wytwórnie płytowe przesyłały promocyjne płyty.
Został nawet, jako jedyny polak, członkiem DeeJay Hall of Fame. Minęło czterdzieści lat a Jan Pawul w dalszym ciągu ma pretensje do Franciszka Walickiego, Marka Gaszyńskiego, Adama Halbera i wielu innych, którzy jak uważa, wyrządzili mu krzywdę. Nie bronię tych panów, ale w tamtych czasach wszystko było wywrócone do góry nogami i każdy z nas musiał w tym bajzlu żyć. 
W latach osiemdziesiątych też złapałem dyskotekowego bakcyla. Często jeździłem na giełdę sprzętu i płyt muzycznych do klubu Pałacyk we Wrocławiu. Tam spotykałem ludzi, którzy prowadzili dyskoteki, a taka działalność mi odpowiadała. Słuchałem i nagrywałem audycje Bogdana Fabiańskiego, kupowałem płyty, które przegrywałem na taśmę magnetofonową i tworzyłem program do dyskoteki (dzisiaj tzw. sety). Organizowałem wieczorki płytowe (jak to teraz brzmi?) między innymi w klubie Parnas i Ośrodku Kultury w Oławie. W czerwcu 1984 roku ukończyłem studium prezenterów dyskotek, gdzie oprócz fachowych wykładów zapoznałem się, tak jak powiedział Jan Pawul, z wieloma zagadnieniami zupełnie nieprzydatnymi dla prezentera dyskotekowego, a wymaganymi na egzaminie państwowym przed Komisją Kwalifikacyjną Ministerstwa Kultury i Sztuki. Współczesny deejay chyba pęka ze śmiechu czytając powyższy tekst, ale taka była rzeczywistość w tamtych czasach. 
W latach osiemdziesiątych w Oławie było kilku prezenterów dyskotekowych (używam tej nazwy ponieważ w tamtym okresie taka obowiązywała). Pierwszy to kolega Miłosz (przepraszam imienia nie pamiętam) w tzw. mieście miał uznanie. Popularny był też Leszek Dorosz, ale on działał głównie poza Oławą. W klubie ZNTK brylował przy magnetofonach Andrzej Wołosiański, a w klubie Parnas, gdzie grano nowocześnie bo z płyt, Jurek Obręcki. Marek Sobczak miał dobry sprzęt, grał trochę w OK w Oławie, a dał się poznać z dyskotek prowadzonych razem z kolegą Staszkiem w podwrocławskich Radwanicach. 
Na początku lat dziewięćdziesiątych otworzyłem klub bilardowy na oławskim dworcu PKS i moje hobby dyskotekowe się skończyło. Natomiast dyskoteki w dalszym ciągu miały się dobrze. W tym czasie wśród deejayów wyróżniał się Jarek Tysa, który gra do dnia dzisiejszego ale głównie na weselach. Drugi, obchodzący w tym roku dwudziestolecie pracy z mikserem, to Marek Zawadzki.  Wspomniany mikser kupił, właśnie przed dwudziestu laty, od Marka Sobczaka. Przez trzynaście lat był deejayem w kawiarni w Ośrodku Kultury. Miałem okazję zamienić z Markiem kilka słów podczas imprezy karnawałowej w restauracji Grażka gdzie obecnie puszcza muzykę, bardziej weselną, bo taki ma charakter to miejsce. Jak trzeba to porywającego rock'n'rolla też zagra, wszystko zależy od uczestników imprezy, ot taki współczesny wodzirej.
Deejayów z kolejnych lat już nie znam, nie moja generacja. Raz zajrzałem do pierwszego Speeda przy ul. 3 Maja, już przy wejściu do klubu mocne techno wytworzyło w kolumnach potężny ruch powietrza, aż spodnie falowały. Zdecydowanie nie moje klimaty, zresztą klub szybko zakończył działalność pozostawiając długi, między innymi i dla mojej firmy za kolportaż ulotki na otwarcie. 
  
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz