14 grudnia 2013

Anita Lipnicka i John Porter w Oławie

Jedyny utwór, który organizatorzy pozwolili nagrać

Z okazji imienin dostałem w prezencie od dzieci dwa bilety na koncert Anity Lipnickiej i Johna Portera, który odbył się w piątek, 13 grudnia w oławskim Ośrodku Kultury. 
John Porter pochodzi z Walii gdzie urodził się w 1950 roku. Mieszkał i pracował w Berlinie Zachodnim i Australii, w 1976 roku na stałe zamieszkał w Polsce. Swoją muzyczną karierę w Polsce zaczął od współpracy z Korą i Markiem Jackowskim z którymi stworzył zespół Maanam Elektryczny Prysznic, później Maanam. Pod koniec lat siedemdziesiątych założył zespół Porter Band i nagrał płytę "Helicopters" w klimatach "nowej fali rocka". W mojej płytotece posiadam winylową wersję tej płyty, wydaną przez wytwórnię Pronit/Wifon w 1980 roku, do dzisiaj jest to jedna z najlepszych płyt rockowych jakie posiadam. Do 2002 roku Porter realizował różne projekty - muzyka zainspirowana funky i jazzem (album "China Disco), koncerty z Maciejem Zębatym z piosenkami Leonarda Cohena czy kilka płyt z elektrycznym brzmieniem (m. in. płyta "Right Time" z 1991 roku). 

Anita Lipnicka urodziła się w 1975 roku, już w szkole podstawowej miała muzyczny talent, jednak w wieku 15 lat wyjechała do Japonii gdzie pracowała jako modelka. W szkole średniej zdecydowała, że poświęci się karierze muzycznej. W 1993 roku dołączyła do zespołu Varius Manx, albumy "Emu" i "Elf" okazały się dużym sukcesem komercyjnym. Kolejny rozdział w życiu Lipnickiej to kariera solowa, pierwszy samodzielnie zrealizowany utwór to "Wszystko się może zdarzyć", który okazał się wielkim przebojem. W 2002 roku doszło do spotkania z Johnem Porterem podczas pracy nad płytą "Psychodelikatesy" jak się okazało to spotkanie było początkiem nowej drogi zarówno dla Anity jak i dla Johna.



W 2003 roku światło dzienne ujrzała płyta "Nieprzyzwoite piosenki" z utworem "Bones of love". Album otrzymał wiele nagród i sprzedał się w 400 tys. egzemplarzy. Do 2008 roku duet nagrał cztery albumy. 
W sali oławskiego OK na widowni zasiadło około 150 osób spragnionych piosenek duetu Lipnicka&Porter. Na scenie mały stolik, dwa hokery, kolorowe światła, trochę dymu i gwiazdy dzisiejszego wieczoru, kobieta z przeszłością i mężczyzna po przejściach. Koncert na dwa głosy, dwie gitary akustyczne oraz w kilku utworach, dla zaakcentowania melodyjności, harmonijka ustna i grzechotka. Wszystkie utwory były wykonane w języku angielskim, w końcu wykonawcą był międzynarodowy duet. Delikatny kobiecy głos współgrał z rockowym głosem partnera, razem stworzyli pełne melancholii, spokoju i nostalgii widowisko. Sekretem ich sukcesu są niewątpliwie poetyckie teksty, melodyjne utwory i harmonia głosów czyli to co potrzebne jest do odpowiedniego nastroju tak potrzebnego na akustycznych koncertach. Utwory, które to potwierdzają i przypadły mi do gustu: z albumu "Nieprzyzwoite piosenki" - "Bones of love" i "Knock, Knock", z krążka "Inside Story" - "Such a Shame" oraz z ostatniej płyty "Goodbye" - "Old Time Radio". Bohaterzy oławskiego koncertu, tworzą duet nie tylko na scenie ale też w życiu prywatnym, może to jest tajemnicą ich profesjonalizmu na scenie. Uzupełnieniem występu było wzajemne przekomarzanie się artystów między piosenkami. W pierwszej części dominowała Anita, przy jednym utworze stwierdziła, że lubi stare meble w stylu vintage i starych facetów, patrząc wymownie na partnera. W dalszej części bardziej rozwinięte wypowiedzi robił John, czasem dochodziło do śmiesznych lapsusów językowych. Przed utworem "Rose", walijczyk pomylił różę z rurą czym wywołał salwę śmiechu wśród publiczności. Półtora godzinny koncert zakończyły dwa bisy po których artyści podziękowali publiczności za ciepłe przyjęcie i przy gorących brawach zeszli ze sceny. Oławski koncert duetu Lipnicka&Porter był ostatnim w tym roku, chyba, że do występów zaliczymy jasełka w szkole ich dziecka, w których wezmą udział. Dla tych, którzy nie mieli okazji obejrzeć występu (bilety zostały wysprzedane na kilka tygodni przed koncertem) pozostają najbliższe koncerty w Łomiankach, 6 i 7 stycznia 2014 roku, w klubie Jazz Cafe. Trochę daleko, ale warto.

      Artystom na zakończenie wręczono bukiety kwiatów     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz