13 października 2013

Vaya Con Dios Farewell Tour in Wroclaw

"Nah neh nah" na zakończenie koncertu we Wrocławiu


Rewelacyjny, fenomenalny, nadzwyczajny, niesamowity, niezwykły... tak można wymieniać w nieskończoność. 10 października, we wrocławskiej Hali Orbita odbył się koncert belgijskiej grupy Vaya Con Dios w ramach pożegnalnej trasy Vaya Con Dios Farewell Tour. Twórcy takich przebojów jak "Don't Cry for Louie", "What's a Woman", "Puerto Rico", "Time Flies" czy widocznego na filmie "Nah neh nah". Zespół w 1986 roku założyła Dani Klein (właściwie Danielle Schoovaerts) razem z członkami z pierwszego składu Dirkiem Schoufsa i Willy'm Lambregta. W latach 80 i 90 byli jedną z najlepszych grup europejskich grających pop o charakterystycznym brzmieniu. Na pierwszych płytach dominował smutny głos wokalistki i akustyczna gitara połączone z wpływami muzyki cygańskiej i flamenco. W późniejszych dokonaniach grupy daje się zauważyć melancholię soulu i tanga, inspirację r&b z elementami muzyki arabskiej i indyjskiej. W 1996 roku Dani Klein z powodów osobistych zawiesiła działalność zespołu, jak się okazało na dziewięć lat. Po reaktywacji zespół wraca świetnym albumem "The Promise" czego dowód dał na licznych koncertach.
We Wrocławiu "Idź z Bogiem" zafascynowali, wypełnioną niemal po brzegi hali, publiczność, która żywo reagowała oklaskami przy każdym utworze. Lekko zachrypnięty głos i profesjonalizm wokalistki w połączeniu ze świetnie akompaniującym zespołem, (prawdziwi mistrzowie swoich instrumentów) dały niespotykane widowisko. Ośmioosobowy zespół razem  z wokalistką stworzyli klimat, który do tej pory nie spotkałem na żadnym koncercie. Zagrali akustycznie, bez komercji a trąbka i bębny (Tim De Jonghe), kontrabas (Sal La Rocca), instrumenty perkusyjne (Han Vouters), skrzypce (Red Gjeci), gitary (Francis Perez) oraz fortepian (William Lecomte) świetnie współgrały i były profesjonalnym uzupełnieniem, rządzącej sceną, wokalistki. Uderza zgranie zespołu, tym bardziej niesamowite, że z pierwszego składu grupy pozostała tylko Deni Klein. Wyrazy szacunku należą się osobom tworzącym chórek - dynamicznej Marii Lekransky i Defy J, który udanie wprowadził elementy rapu. Najbardziej zaskoczyła mnie in plus, występująca gościnnie, Marianne Aya Omac. Pochodząca z Francji, obdarzona mocnym głosem piosenkarka została dostrzeżona przez Dani Klein na ulicy, gdzie jej śpiew na tyle ją zaintrygował, że postanowiła zaprosić Marianne do udziału w pożegnalnym tournee. To się nazywa szczęście. Dziewczyna z burzą włosów na głowie świetnie wydobywała z siebie głos trąbki i stworzyła jam session z Timem De Jonghe. Publiczność nagrodziła poczynania artystów burzą oklasków. "Właśnie dlatego kończę karierę, żeby zrobić miejsce następcom" stwierdziła Dani. 
Niespełna dwugodzinny występ usatysfakcjonował wszystkich, w niepamięć poszło piętnastominutowe spóźnienie. Dani swoim głosem zapanowała nad zespołem i widownią. Udowodniła, że do dobrego widowiska nie potrzebne są nieartykułowane słowa, wrzaski czy obsceniczne gesty. Wystarczy mikrofon, melancholijny głos, wirtuozeria muzyków, dobre nagłośnienie i przede wszystkim wspaniałe piosenki. Na pożegnanie usłyszeliśmy przebój z 1990 roku "Nah neh nah", piosenka przy której widownia nagradziła wykonawców na stojąco. Przy tym utworze publika była kilkutysięcznym chórem, w hali nie było osoby, która nie poderwała się z miejsca i na stojąco pożegnała zespół Vaya Con Dios. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz